30 lipca 2012

Rozdział 1

        Czekałam do przerwy na lunch. Nie miałam ochoty na dalsze siedzenie w budynku uczelni. Czasem zastanawiałam się, czy to wszystko naprawdę ma jakiś cel. Pewnie i tak nie dostanę pracy w swoim zawodzie. Tak na dobrą sprawę, to nie chcę być poważną panią adwokat, która będzie podobna do swoich rodziców. Ojciec miał własną kancelarię w Londynie. Matka postanowiła robić karierę w Stanach. Nie, moja rodzina nigdy nie była szczęśliwa. Nie była nawet kompletna. Kiedy na świat przyszedł Tommy moja matka stwierdziła, że przyszedł czas, by zaczęła się samorealizować. Z początku przyjeżdżała do nas w wakacje, czasem my jeździliśmy do niej. Spędzaliśmy wspólnie święta. Tak było przez trzy lata. Później mamie się znudziło. Miała idealną wymówkę, jaką jest brak czasu. Teraz woli poświęcać go prowadzeniu własnej kancelarii. Dzwoni do nas tylko raz na jakiś czas. Przyzwyczaiłam się. Jako sześciolatka straciłam swój autorytet. Musiałam nauczyć się żyć inaczej. W dodatku musiałam znosić męską dominację w domu. Szło się przyzwyczaić.
            Rzuciłam swoją torbę na wolne krzesło, a sama zajęłam miejsce obok, patrząc niepewnie na to, co znajdowało się na mojej tacy. Charlotte również nie wyglądała na zadowoloną naszym posiłkiem. Byłyśmy jednak zbyt głodne, by przejmować się tym w znacznym stopniu.
- Co będziemy teraz mieć? – zapytałam, wbijając w kartonik z soczkiem, słomkę. Zrobiłam to przy użyciu takiej siły, że część napoju po chwili znalazła się na mojej bluzce. I wszystko byłoby okej, gdyby nie był to sok porzeczkowy. Zaklęłam pod nosem.
- Historia brytyjskiego prawa – odpowiedziała Cherry, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Zdążyła się przyzwyczaić, że ze mną bywa różnie.
            Historia brytyjskiego prawa – najgorszy przedmiot ze wszystkich. Mówię tak tylko dlatego, że wykładowca jest tyranem. Wszyscy się go boją i przychodzą przygotowani na zajęcia. Beckett uwielbia robić niezapowiedziane sprawdzianiki. Bez możliwości poprawy. Nie przyjdziesz, to masz problem. Problem polegał teraz na tym, że zupełnie zapomniałam o tym przedmiocie. Nikogo nie powinno więc dziwić, że przeklęłam ponownie. Tym razem głośniej. Tak, że jakaś rudowłosa dziewczyna posłała mi potępiające spojrzenie.
- Jeśli jeszcze raz przyjdę nieprzygotowana, to wylecę – jęknęłam, a ochota na lunch jakoś przeszła. – Jakbym dostała zwolnienie lekarskie, Beckett nie mógłby mnie zatrzymać na zajęciach siłą.
- W cuda wierzysz? – Cherry sceptycznie uniosła brew, a ja skinęłam potakująco głową. – Okej. Nawet jeśli miałby tobie odpuścić, to skąd wytrzaśniesz zwolnienie lekarskie? Piguła nie da się nabrać na twoje symulacje. Kiedyś już próbowałaś.
          Musiałam przyznać Charlotte rację. Dwa razy już chciałam wziąć pielęgniarkę na litość. Za każdym razem udało jej się odkryć, iż blefuję. Stara, wredna małpa. I kiedy już traciłam nadzieję, że jednak uda mi się wywinąć od tych przeklętych zajęć, usłyszałam za plecami znajomy głos:
- Myślę, że mógłbym tobie jakoś pomóc.
          Odwróciłam się gwałtownie. Przestałam na chwilę przejmować się wszystkim. Nawet plamą na mojej białej bluzce, która raczej uroku mi nie dodawała. Nic dziwnego, że usta Louisa Tomlinsona wykrzywił lekko ironiczny uśmieszek. Głupie serce zaczęło bić szybciej, a na policzkach z całą pewnością pojawił się rumieniec.
- Chcesz przekonać Pigułę, że powinna Mel napisać zwolnienie? Twój urok osobisty nie wystarczy – stwierdziła ironicznie Cherry.
Ja nie przepadałam za Niallem; jej wrogiem publicznym numer jeden był Louis. Przyznam szczerze, że ani trochę mi to nie przeszkadzało. Louis… Ileż to ja już nocy nie przespałam, myśląc tylko o nim oraz naszym przypadkowym pocałunku? Chyba trudno będzie zliczyć.
- Nie chodzi o mój urok osobisty – westchnął Louis, posyłając mojej przyjaciółce umęczone spojrzenie. – Mam kilka zwolnień, które nie są wypełnione, a mają podpis Piguły.
- Rozumiem, że coś byś chciał w zamian – spojrzałam na chłopaka, mrużąc przy tym oczy.
- Ja niczego nie robię bezinteresownie – oznajmił Tomlinson, a ja miałam co do tego wszystkiego złe przeczucia. Zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie nie lepiej będzie iść na tą głupią historię i pocierpieć. Nie patrzyłam na Cherry. Ona najchętniej od razu by wstała od stołu i zaciągnęła mnie na zajęcia.
- Więc? – zapytałam, starając się za wszelką cenę ukryć tą paskudną plamę po soku porzeczkowym.
- Pójdziesz ze mną na bankiet, który odbywa się za tydzień.
- Tylko tyle? – zmrużyłam powieki mając przy okazji jakieś dziwne przeczucia. Nie dość, że ten człowiek niczego nie robi bezinteresownie, to pójście z nim na bankiet jest dla mnie czystą przyjemnością. Powinien dobrze o tym wiedzieć. Dość często zdarzało mu się wykorzystywać fakt, iż lubię go trochę za bardzo.
- Ja nie wiem czy to jest takie „tylko” – westchnął Louis. – Przy okazji narazisz się na nienawiść ze strony tysiąca fanek na całym świecie. Pojawisz się w moim towarzystwie. Będziesz udawać moją dziewczynę…
- Udawać twoją… co?! – pisnęłam, a jakaś blondynka, która siedziała przy stoliku obok, spojrzała na mnie krzywo. Och, weź się dziewczyno! Jestem pewna, że gdyby usłyszała od Louisa dokładnie to samo, co ja przed chwilą, to pewnie by zemdlała i dopiero w szpitalu by ją docucili.
- On powiedział, że będziesz udawać jego dziewczynę na bankiecie w zamian za to, że dostaniesz od Piguły zwolnienie z zajęć – szepnęła z przekąsem Cherry, a ja przez krótką chwilę miałam ochotę ją zabić. A może jego? Do cholery! Ta dwójka jest siebie warta!
- Tak, tyle zrozumiałam, ale nie mogę udawać twojej dziewczyny – wycelowałam palec wskazujący w stronę chłopaka. Jego mina trochę zrzedła. – Co Annie na to powie?
- Nic nie powie, bo już jej nie ma.
- Aha! – teraz to Charlotte zwróciła na siebie uwagę blondynki – Boisz się pokazać na bankiecie bez dziewczyny, tak? Wiedziałam! Pan Idealny nie chce stracić swojej reputacji…
- To przecież nic złego – Tomlinson wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym przesłodko do mojej przyjaciółki. – Mel, idziesz razem ze mną, czy wolisz narazić się na gniew Becketta?
            Zagryzłam dolną wargę. To nie był łatwy wybór. Chciałam pójść razem z Louisem na ten bankiet. Miałabym w końcu okazję zobaczyć ten inny świat. Czy na serio jest on taki straszny, jak to opowiada Niall? On przecież potrafi dorwać mnie na przerwie i przez bite piętnaście minut opowiadać o tym, jaka sława jest męcząca. Mógł to przewidzieć. Trzeba było nie iść do programu. W dalszym ciągu byłby zwykłym chłopcem… Poza tym nie jest to czas i miejsce na tego typu rozważania.
- Chodźmy do Piguły – mruknęłam cicho,podnosząc się z miejsca. – Po drodze zajdziemy jeszcze do łazienki. Muszę się przebrać.
- Tak jest dobrze – stwierdził Tomlinson, patrząc bezczelnie na mój dekolt.
- Oczy mam wyżej, pacanie – zaśmiałam się krótko, ruszając przodem.

Hopeless: To był okropny dzień.
LordJohn: Co się stało? Nie możesz mi powiedzieć, że było gorzej, niż u mnie. Ja określam ten dzień istną katastrofą.
Hopeless: Umówiłam się razem z kumplem na coś w stylu niezobowiązującej randki. Problem polega na tym, że to nie jest chyba zbyt rozsądne z mojej strony. W dalszym ciągu myślę o nim w innych kategoriach, niż „przyjaciel”.
LordJohn: Widzę w takim razie, że jesteśmy w bardzo podobnej sytuacji. Ja chciałbym zobaczyć się z moją koleżanką… Myślę o niej całymi dniami, ale niestety mieszkamy w dwóch, przeciwległych końcach miasta i chodzimy do innych szkół. Póki moi przyjaciele nie zorganizują jakiegoś spotkania, to się z nią nie zobaczę.
Hopeless: Więc mi nie pomożesz. Trudno. A jeśli chodzi o tą koleżankę, to po prostu do niej zadzwoń. Pamiętaj, że telefony działają w obie strony.
LordJohn: Hope, tak łatwo się nie da… A teraz muszę Cię przeprosić. Spadam na próbę.
Hopeless: Próbę?

1 komentarz:

  1. Próbę...? Czyżby rzeczywiście chłopcy z 1d mieli zmienić jej życie o 180 stopni...? ;D

    OdpowiedzUsuń